środa, 9 maja 2012

...gdzie będę...

  
A jeśli eksploduję kolorowym pyłem wilgotnym, 
jak bańka mydlana, która świat cały objąć chciała,
i zaperlę się na wietrze i rozproszę na przyrodę całą,
a najdroższe drobinki duszy mojej poszarpanej na dno szuflady ostatniej  ze łzawym deszczem opadną...
czy będę gdzieś jeszcze???

A jeśli się roztrzaskam  o szklany mur irytacji, niechęci, 
w mgnieniu oka powstały na tę chwilę krótką,
gdy rozhuśtana emocjami, odtrącona, 
powracać będę na ścieżkę pomiędzy 
zakamarkami, 
w których światło z cieniem wiruje, głębię tworząc przepastną, 
gdzie zbyt blisko i nieskończenie daleko w jedno się splata...
jeśli tak się stanie, 
czy będę gdzieś jeszcze???

A jeśli zawisnę przylgnięta do muru,
ból mojego ciała  nieznośne cierpienie wnętrza na chwilę uspokoi,
i tak zawisnę przylgnięta do tafli, która lodem się okaże,
i nie odpadnę kawałkami na cierniste krzewy, 
lecz ciepłem wulkanicznym przetopię ten mur straszliwy na brzydką kałużę, 
która skrzydła moje zamoczy i Rowem Mariańskim się okaże...
jeżeli stopię ten lód, i w krople oceanu się zamienię i rozpłynę się w sześć stron świata...
gdzie będę???
   Pomiędzy mrokiem duszy potępionej
a blaskiem światłego umysłu,
pomiędzy cieniem 
a jasnością słonecznego poranka,
pomiędzy przeszłością odległą
a przyszłością nieznaną,
pomiędzy ciepłem bliskości 
a horyzontem,
gdzieś... pomiędzy światami...
       pomiędzy światami będę...


  c.d.n.??? może???
      alegoria

******************************************************************************************************
             

  ... jaszczurka???

           Mały łepek wychyliła z ukrycia, rozejrzała się. Powoli wypełzła spod plecaka i końcem pyszczka trąciła serek. Szybkimi , zwinnymi ruchami podreptała znowu do swojej kryjówki. Nic nie wydarzyło się, serek leżał na swoim miejscu, podpełzła jeszcze raz. Uszczknęła kęs i zjadła , jeszcze jeden  i jeszcze... Nie wydarzało się nic groźnego, więc rzuciła się z otwartą paszczą na serek i długim językiem, sycząc, zlizywała smaki, łypiąc małymi oczkami na boki spod pomarszczonych, opadających powiek, gotowa do ucieczki w fałdy plecaka. Gdy pierwszy głód zaspokoiła paroma kęsami, wspinając się po plecaku, weszła na ramię leżącego na trawie mężczyzny. Patrzył na nią, leżąc nieruchomo. Była mu wdzięczna, że podarował jej taki smaczny kąsek. Tylko dla niej... Był wielki i dobry. Kochała go, jak tylko jaszczurka najmocniej potrafi. Wróciła na plecak, spoglądając z uwielbieniem na swego darczyńcę. Nagle odwracając się , skoczyła do swojego serka, w który,  dwie zimnookie jaszczurki wbijały ostre ząbki.
       Syknęła z wściekłością i machnęła ogonkiem odstraszając je. To był jej serek, dostała go, był specjalnie dla niej...
       Otworzyła szeroko długi pyszczek, pokazując wszystkim swoje szpiczaste ząbki w mocnej szczęce i różowy, długi język . Delikatnie ujęła  serek ostrymi zębami i spojrzała w stronę Pana, dumna ze zwycięstwa. Odwróciła swój diapsydalny łepek i tak zesztywniała w bezruchu . Ser wypadł z pyszczka na,  nagrzany przez popołudniowe słońce piasek . Uwielbiany przez nią Pan,  z plecakiem przerzuconym przez ramię, siedział na ławce w ażurowej altanie i trzymał w ciepłej dłoni inną jaszczurkę. Palcem, delikatnie gładził jej łuskowatą skórę  i podsuwał duży kąsek pysznego serka. 
     Jej serka???   Przecież nie zaprzeczał!!!    No ale przecież nie potwierdzał!!!    Nic nie mówił!!!   Tylko był... 
     Kryształowa kropla bólu spłynęła na łuskowaty pyszczek i tak zapatrzona...           ...umarła...
            alegoria



************************************************************************************************************************************************************************************************************************************************************************************************************************************
          Skarby moje..
                    Wysypały się z dłoni niezgrabnej najcenniejsze perły,  potoczyły na padoku i zapadły w brudnym piasku. Tabun koni rozszalałych, nieokiełznanych, podnosząc łby,  tratował perły moje kopytami okrutnymi,  w dzikim końskim tańcu. Miotły ogonów smagały powietrze, tnąc gęsty od kurzu i końskiego potu zaduch. Leżałam w tym brudnym piachu, kurzu, wśród końskich pęcin, podków, wdychałam dech z dymiących chrap, widziałam zady końskie,  ich uniesione rzepy i z uporem samobójczym delikatnie trzymałam w dłoni jedną, ostatnią , najbardziej szlachetną , najcenniejszą perłę.  I ocaliłam ją na wieczność i do nieskończoności...tę najcenniejszą dla mnie, ostatnią...
           alegoria 
         
*********************************************************************************************************************************

            Posłuchaj ciszy...
       Była wszechobecna... 
Dotykała pieszczotą materii.
        Zagościła na cmentarzu, jak co dzień, nie rozpoznając doniosłości nadchodzących wydarzeń. 
       W gładkim lustrze wody, w basenie fontanny, niebo przecierało obłokiem swój, ciemniejący z każdą chwilą, błękit  wyczekiwania. Słońce zaszło za wszystkie horyzonty, zastąpione przez leniwe, senne, kłębiaste  chmury  pięknej pogody.
       Utuliła  cisza pisklęta  w gniazdach, ukołysała i tylko niesforna młodzież ptasia wyrywała się ze świergotem, w uwielbieniu własnych możliwości. 
       Wiatr, który szalał po  miejskich placach i parkach, porywał dzieciom balony, targał niesforne włosy turystek, prezentował flagi, bandery , rozbijał się o maszty żaglowców, ocierał o  wanty i ślizgał się na łapach i pazurach kotwic , wpadł w drzewa na cmentarzu i na gałęzi spoczął, zasłuchany w ... ciszę wieczoru. Nie wychylił się nawet, gdy światło sceniczne odbiło się w nieruchomej, gładkiej  tafli. Umęczony całodniową, bezmyślną lataniną ścigając się z promieniami słońca, zignorował migotanie lampionów przez chóry anielskie przyniesionych.
     Nie zważał ten wiatr-lekkoduch, że cmentarne aleje wchodziły w nadchodzącą noc zaczernione, powabne, tajemnicze... 
      Ciemne okna kaplicy zerkały ze wzniesienia na przestronny, prostokątny  plac, wiodący Ku Słońcu, otoczony drzewami wyniosłymi. Zerkały te okna na ruch tajemniczy za fontanną na scenie, na której dyrygent uniesioną dłonią nakazał trwanie w ciszy, w wyczekiwaniu ... 
       Nie popędził wiatr- trzpiot przed siebie, przez tłum ludzi , którego zarys zmieniał się wciąż i rozrastał na tle wieczornego nieba. Spoczywał na gałęzi, kontemplując wyczekiwanie, beztroski, młodzieńczy wtulił się w liście , gdy dłonie dyrygenta wydobyły z instrumentów orkiestry pierwsze brzmienia , pierwsze dźwięki, które ulgę przyniosły napiętym, zawieszonym  w wyczekiwaniu zmysłom i myśli poplątanej w  skupieniu. W zatrzymaniu, w zawieszeniu w  czasie cały świat trwać przestał, gdy popłynęła muzyka i śpiewy anielskie. 
        I tylko wiatr niesforny , na chwilę krótką poruszony muzyką, zastygł na gałęzi, zasłuchany, drżący, rozmarzony, wpatrzony w blaski kolorowych świateł, rzuconych w projekcie na konary starych, cmentarnych drzew.
        A dyrygent płynnym ruchem dłoni pięknych wydobywał z instrumentu każdego, z siły głosów niebiańskich, głębię muzyki Mozarta. I przenosiły dłonie dyrygenta po bezdrożach i wybojach  Mozartowskich nut ptasie rodziny  zdziwione przebudzeniem, oślepione kolorowym światłem jupiterów w modlitwę za tych, którzy z morza nie powrócili.
                      ...modliłam się...
      alegoria




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz