...sny moje...


        miałam sen... 

         Kręte schody,  strome, prowadziły w górę na szczyt wieży. Nie było innej drogi. Nikłe światło punktowo padało na dwa stopnie, na których stawiałam stopy. Wspinaczka po schodach trwała całą wieczność... wydawało mi się, że stąpam wciąż w miejscu . Nic przede mną i nic za mną. Dłońmi wiodłam po ścianie zimnej i wilgotnej, po której tańczyły wściekłe cienie, niewiadomego pochodzenia. Jak w jaskini Platona. Może to moja wyobraźnia malowała te czarne kleksy na ścianie pogrążonej w półmroku. Nawet nie czułam lęku, byłam tam od zawsze...mój behawioralny  pęd był spójny z ogromnym pragnieniem wyjścia z ciemności. 
       Wspinałam się bez emocji, podglądając dyskretnie potwory bezkształtne na ciemnej w mroku ścianie. 
       Nagle, bez zapowiedzi, bez oznak wcześniejszych, schody skończyły się. Gdy stanęłam obiema nogami na ostatnim stopniu, uniosłam nieśmiało głowę i rozejrzałam się z ciekawością i lekkim niepokojem. Dokąd mnie doprowadziły moje ginące w mroku schody? 
        Znalazłam się w rozległym pomieszczeniu , które wyglądało jak  foyer w kształcie koła. Zaokrąglona ściana kusiła  drzwiami... kto mi pomoże wybrać ...?
co zobaczę , gdy otworzę jakiekolwiek... ?
     wzmagał się lęk ale i ciekawość.
       Przypomniałam sobie o ciemności schodów, odwróciłam się, spoglądając na miejsce, skąd wyszłam. Zaskoczona, osłupiała ze zdziwienia gapiłam się na szerokie rozświetlone schody, które prowadziły w dół. Po mrocznej drodze, majakach i strachach na ścianie ani śladu.
       Gdy oswoiłam się ze zdziwieniem, powróciłam do mojej ściany i już bez obaw skierowałam się do drzwi, jednych z wielu. 
       Mogłam tylko zajrzeć , nie wolno mi było wchodzić, cokolwiek zobaczyłabym. Bez pukania, cichutko, nieznacznie otworzyłam drzwi, które mnie wybrały. Przez wąską szparę przyglądałam się , jak kobieta o siwych włosach, krząta się w ogrodzie. Sekatorem przycina krzewy róż, podlewa fioletoworóżową ułankę, słyszy kroki na drewnianej werandzie, kieruje się ku niej. Mężczyzna o siwych włosach wyszedł z altany drewnianej , przyniósł na tacy dwie filiżanki z kawą, której aromat na chwilę zawładnął ogrodem i rozpłynął się nad zadbanymi rabatkami. Południowa strona tarasu zacieniona była przez, kwitnącą o tej porze roku, glicynię. Przyrosty tegoroczne, niczym rączki dziecięce, wystawały z zielonofioletowej ściany. W tak uroczym zakątku zasiedli oboje w wygodnych fotelach ogrodowych, do pierwszej porannej kawy...
Słońce, które mimo wczesnej pory, było już dość wysoko, wścibskimi promieniami ciepła    
ogrzewało zakątek, baraszkowało w siwych włosach kobiety, zaglądało do filiżanek i zatrzymało się ze zdziwieniem na wystających  z zielonej ściany języczkach glicynii.
   Nad ogrodami unosił się zapach róż  pomieszany z aromatem kawy uśmiechem kobiety, pełnym ciepła spojrzeniem mężczyzny....
     Rozpoczął się kolejny,  dobry dzień... może ostatni...


         alegoria






*********************************************************************************************************************************




       miałam sen...



       smutny sen...
        usiadłam  i zapłakałam.
       Starzy ludzie  mi się śnili, para jakaś.
Pan Stary w kapeluszu , w okularach, w dłoni laska.
        Poruszał się powoli, krokiem nieco posuwistym, choć energia , w marynarce uwięziona, biła z niego, wypychała garby w różnych miejscach ubrania, poruszał się powoli.
       Pani Stara siwe włosy miała, twarz pogodną , mimo zmarszczek, piękną twarz...
Uśmiechała się do Pana, gdy poprosił ją o dłoń.
      Opryskliwym tonem nieco, niecierpliwym, z irytacją w aksamitnym głosie, rzekł do Pani: podaj rękę!!! schody są!!!
I jak skarb najdroższy ujął dłoń Pani drżącą ze starości ręką. 
Powłóczystym dźwigał się  krokiem, po stopniach niewysokich i skarb najdroższy otulał dłonią wyciągniętą lekko, jak do tańca i przeprowadzał po schodach do ławeczki na wzgórzu.
        Pani Stara wciąż uśmiechała się  do Pana Starego...
 a może do tej ławki na wzgórzu...
może do schodów niewysokich...
        Dotarli na wzgórze , Pan Stary z troską w gestach, z opryskliwym tonem w głosie,  pomógł wygodnie usiąść Pani Starej,
i z ulgą westchnął siadając obok.
Ukazał im się widok znajomy, 
panorama różnorodnością retrospekcji przepełniona. 
        Mocniej utulił dłoń Pani Starej, jak swój skarb najdroższy , Pani odwzajemniła uścisk i tak zastygli w bezruchu na zawsze...
do nieskończoności świata...
        Byłam tam wczoraj, wciąż za ręce się trzymają... trwają...
        Usiadłam i zapłakałam...




   alegoria

*********************************************************************************************************************************

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz